Władca ekranów

Kiedy co najmniej rok temu dotarła do mnie, wtedy jeszcze, plotka, że jakiś nieznany reżyser odważył się rzucić wyzwanie Tolkienowi i jego dziełu, przenosząc je na srebrny ekran, nie uwierzyłam.
Kiedy co najmniej rok temu dotarła do mnie, wtedy jeszcze, plotka, że jakiś nieznany reżyser odważył się rzucić wyzwanie Tolkienowi i jego dziełu, przenosząc je na srebrny ekran, nie uwierzyłam. Jednak zaczął się we mnie budzić uśpiony dotąd duch miłośnika Władcy. Coraz częściej dowiadywałam się nowych ciekawostek o filmie i pracy na planie, zbierałam każdy skrawek z gazety dotyczący tego śmiałego przedsięwzięcia. Aż w końcu nadszedł wielki dzień: 15 lutego 2002 roku. Dzień po premierze, ale zawsze. To, co zobaczyłam, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Obraz został stworzony z rozmachem, jakiego jeszcze nie widziałam. Plenery zapierały dech w piersiach, a wyglądały, jakby były Śródziemiem, które reżyser odwiedził, by użyć go jako tła. Piękne tereny Shire'u które, jak się później dowiedziałam, były już przygotowywane od roku (sadzono prawdziwe warzywa, aby nadać obrazowi realniejszy widok), Karadhas stromy, nieprzystępny i złowieszczy jak trzeba... Największe wrażenie jednak zrobiło chyba Lothlorien. Mallony wyglądały dokładnie tak, jak były opisane w książce. Aktorzy zostali dobrani dobrze. Nie powiem: świetnie, dlatego że mam pewne zastrzeżenia, szczególnie do roli Arweny. Nie zagrała ona dobrze, poza tym nie chciała specjalnie grać w tym filmie, ale czego nie robi się dla pieniędzy... więc takie są tego skutki. Reszta aktorów pomimo że niespecjalnie znanych, zagrała świetnie, a według mnie bardzo dobrze pasowali do swych ról. Elijah Wood, mimo że Amerykanin, znakomicie poradził sobie z rolą hobbita, uosobienia angielskości. Orlando Bloom jako elf i Viggo Mortensen w roli Aragorna grali z dużym zaangażowaniem, co wyszło na dobre ich postaciom. Szczególnie trudną rolą był Gandalf, ale sir Ian McKellen poradził sobie z nią bez trudu. Na każdy film składa się nie tylko sam obraz, ale też - dźwięk. Bez niego film byłby tylko namiastką tego, czym może być. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że muzyka do "Drużyny Pierścienia" dostała absolutnie zasłużonego Oscara i nic więcej tu dodać się nie da. Jest to naprawdę wspaniałe dzieło Howarda Shore'a, budujące napięcie, wzruszające i... ech, tego nie da się opisać. Jeżeli ma być to jednak prawdziwa recenzja, to muszę wytknąć też parę małych, acz rażących mnie, jako wielokrotnego czytelnika, błędów. Zmiana fabuły filmu w stosunku do książki nie wyszła mu na dobre. Zdecydowanie nie podoba mi się ta część filmu, kiedy to Arwena ratuje życie Frodowi, to jest jedna wielka bzdura! Frodo się sam uratował i koniec. Po drugie usunięcie Toma Bombadila... Przecież to bardzo ważna postać i przez większość bardzo lubiana! Jednak to chyba trzeba wybaczyć reżyserowi, ponieważ gdyby włączył ten kawałek jak i inne (ech, kurhany!) do scenariusza, to film najprawdopodobniej nie zamknąłby się w pięciu godzinach. Na zakończenie chciałam pogratulować reżyserowi i wszystkim aktorom, że odważyli się zekranizować tak wielką książkę (i wystawić się na krytykę bardzo wielu fanów). Film jest naprawdę bardzo dobry; w końcu nikt nie jest idealny. Z przyjemnością wyszłam z kina z dużą dozą niedosytu - teraz przez rok będę bardzo niecierpliwie czekać na następną część, "Dwie Wieże"...
1 10
Moja ocena:
10
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Ekranizacja twórczości Tolkiena była największym wyzwaniem w karierze Petera Jacksona. Facet znany... czytaj więcej
Gdy nieuchronnie zbliżał się dzień premiery "Władcy Pierścieni: Drużyny Pierścienia", fani twórczości... czytaj więcej
Fani kultowej powieści brytyjskiego pisarza długo czekali na przeniesienie jej na ekrany. Do 2001 roku,... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones