Klątwa pierścieni

Ekranizacja "Władcy Pierścieni" była wydarzeniem nie tylko artystycznym, ale i komercyjnym. Film już w zarodku rodził olbrzymie zainteresowanie, a kiedy zbliżała się premiera, kampania reklamowa
Ekranizacja "Władcy Pierścieni" była wydarzeniem nie tylko artystycznym, ale i komercyjnym. Film już w zarodku rodził olbrzymie zainteresowanie, a kiedy zbliżała się premiera, kampania reklamowa została rozkręcona na maksimum. Od tamtej pory minęło już trochę czasu, "emocje już opadły" i można na "Władcę..." spojrzeć bardziej obiektywnym okiem. Może to i dziwne, ale po dłuższych rozważaniach, medytacjach i namysłach utwierdziłem się w początkowym przekonaniu, że najlepiej zekranizowaną częścią jest część pierwsza, "Drużyna Pierścienia", w którym to poglądzie nie jestem zresztą odosobniony (choć kolejne części też mają oczywiście swoje fankluby). Pogląd swój oczywiście uzasadnię, zwłaszcza że powodów preferencji tej części jest naprawdę sporo. Przede wszystkim wychodzi tu sprawa zrozumienia olbrzymiego bogactwa tekstu Tolkiena. Trzeba tu niestety przyznać rację Wellesowi i stwierdzić razem z nim, że wielkie tragedie rodzą wielką sztukę, po wojnie trojańskiej została "Illiada" (nawet jeśli Troja jest tylko mitem, to dzieło Homera ani trochę), po wojnie secesyjnej - "Przeminęło z wiatrem", a po dwóch wojnach światowych - "Władca". Na pierwszy rzut oka wydawać się więc może, że jest to jeden z niewielu naprawdę wielkich eposów światowej literatury, ale nie jest to do końca prawda. Przede wszystkim dzieło Tolkiena jest utworem antywojennym, a nawet antybohaterskim. Pisarz (należy przy tym pamiętać, że zdeklarowany katolik w kraju wybitnie protestanckim) już w swoich wcześniejszych dziejach daje dowód niezwykłego humanizmu i krytycyzmu wobec ludzkiej żądzy władzy i zniszczenia. I czegóż więcej jak dwóch tak katastrofalnych konfliktów było potrzeba, żeby utwierdził się w swoim przekonaniu. Choć sam pomysł fabuły, jak gorąco zapewnia sam autor, zrodził się u niego zupełnie niezależnie od wydarzeń na świecie, to jednak widział, co się dzieje. I i II wojna światowa dowodziła, jak nisko może upaść człowiek i że na każdym konflikcie tak naprawdę wszyscy tracą, nie uczą się niczego. Takich jest też wielu bohaterów trylogii - dumni, pyszni, zdolni do wszystkiego, byle posiąść pierścień. Pierścień, który w książce symbolizuje wszystko to, do czego dążyliby jacykolwiek dyktatorzy. Daje władzę, bo pozwala zniewalać innych, daje siłę i to tym większą, im samemu jest się silniejszym, przeraża i wrogów, i przyjaciół, a do tego posiada złudny blask złota. Wiele tu elementów jeszcze starych germańskich legend, ale do dziś nie straciły one na znaczeniu, wręcz przeciwnie - skutki ludzkiego szaleństwa są dziś jeszcze gorsze niż kiedyś. Ludzie wynaleźli dziesiątki sposobów szybkiego ludobójstwa, dziesiątki bzdurnych, ale jakże kuszących uzasadnień i setki narzędzi tortur i zagłady. Oczywiste się więc wydaje, że "Władca..." powinien być filmem poważnym, adresowanym już do dorosłego widza i ten warunek "Drużyna Pierścienia" spełnia. Według mnie wychodzi tu, iż jest to część kręcona najpoważniej, bez pośpiechu realizacyjnego kolejnych części, które Jackson ubzdurał sobie wypuszczać rok po roku i jest to jedyna część kończąca się dość pesymistycznie. Nie uświadczymy tu Legolasa na deskorolce ("Dwie wieże") czy wojaków jak z "Dobrego wojaka Szwejka" ("Powrót króla"), co nie oznacza, że nie ma tu ani odrobiny humoru, kapitalny John Rhys-Davies jako Gimli bywa przekomiczny, a umiejętności Gandalfa stały się już kultowe. Chodzi jednak o to, że przez cały film, od świetnego przedstawienia historii pierścienia przez Blanchett, czuć wagę filmu. Postaci w tej części są zdecydowanie najdojrzalsze, genialny Gandalf, świetny Saruman, a kiedy Elrond mówi, że pamięta upadek ludzi, można być naprawdę przybitym. Nastrój filmu to jednak nie wszystko. W przypadku tego gatunku filmu równie ważne jest stworzenie magicznego świata, który nie będzie sztuczny. Tolkien niezwykle wręcz ułatwił zadanie filmowcom, bowiem Śródziemie jest wiernym odbiciem naszego świata, choć nie z naszej epoki, a Jackson potrafił to wykorzystać. Cała scenografia filmu jest genialna, z połączenia nowozelandzkich plenerów i gigantycznych konstrukcji powstał od podstaw cały świat. I to jaki? Shire, Rivendell, Mordor i, moja ulubiona, Moria wyglądają jak najzwyklejsze, autentyczne miejsca, w których to widz nie wiadomo, co robi. Olbrzymie brawa należą się również twórcom efektów specjalnych, którzy znakomicie poradzili sobie nawet z tak trudnymi zadaniami jak stworzenie Balroga czy widma dziewięciu ludzkich królów. Połączenie tych dwóch czynników sprawia, że bez trudu wierzymy w całą magię przedstawionego świata. Klimat filmu podkreśla też muzyka, najlepsza chyba we fragmentach, kiedy trzeba nieco przestraszyć widza, jak zbrojenie Isengardu czy walki w Morii. Tu trzeba też powiedzieć, że Jackson znakomicie wie, jak dozować napięcie, co widać choćby po sposobie, w jaki wprowadza Nazgule, które obserwujemy niemalże z perspektywy hobbitów. Całe pokazane są tylko przy wymarszu z Mordoru, kiedy polują na Froda i jego przyjaciół, widzimy tylko ich zarysy, najwyżej zakute w żelazo ręce lub nogi, a każdemu ich pojawieniu się towarzyszy niewiarygodne napięcie. Jeszcze lepszym przykładem może być postać Sarumana, od początku, kiedy pojawia się, przemawiając legendarnym głosem Christophera Lee, czuć od niego grozę, a kiedy zaczął zatrzaskiwać Gandalfowi drzwi, można się przestraszyć. Największą siłą jest chyba jednak aktorstwo. Jackson, Bogu dzięki, obsadził we "Władcy" niemal wyłącznie aktorów brytyjskich i australijskich (tudzież nowozelandzkich), uzyskując trudną wręcz do uwierzenia maestrię gry i niezapomniane sceny. Trudno wręcz się zdecydować, czy bardziej zapada w pamięć genialny pojedynek Gandalfa z Sarumanem (że McKellen jeszcze mógł sobie na takie akrobacje pozwolić, to rozumiem, ale że zdecydował się na nie osiemdziesięcioletni Lee, to już tylko pozazdrościć), Boromir pożądliwie trzymający pierścień czy Elrond mówiący o upadku ludzi. A nie można też zapominać o takim choćby Rhysie-Daviesie, który tak genialnie zagrał Gimliego, że gdybym nie wiedział, to bym nie uwierzył, że jest normalnego wzrostu. Przy tak wielkim dziele trudno ustrzec się błędów, więc i "Drużynie" się one przytrafiły. Od samego początku olbrzymie kontrowersje budziła konieczność skrótów książki. W przeciwieństwie do znacznej części fanów uważam, że były jak najbardziej konieczne, a do tego przeprowadzone wyjątkowo zręcznie. Można co prawda twierdzić, że prawdziwy fan zniósłby i pięciogodzinny film, ale z tym całkowicie się nie zgadzam. Jako fan Sienkiewicza usiłowałem obejrzeć "Potop" za jednym podejściem i doszedłem do wniosku, że człowiek jest w stanie wytrzymać na raz tylko około trzech godzin projekcji, co potwierdzają choćby słynne widowiska z lat 60. będące zwyczajowo tej mniej więcej długości. Zdecydowanie poważniejszą wadą jest to, że film momentami traci znakomity, dość ponury styl. Można tu wymienić nienaturalny lament po Gandalfie czy dość szybkie i uproszczone zakończenie narady u Elronda, ale są to naprawdę krótkie fragmenty w dziele, w którym czuje się prawdziwy klimat Tolkiena, czuje się, że Jackson miał myśl i wizję tego filmu. I należą mu się brawa za to, że zrobił taką ekranizację, należy bowiem powiedzieć, że "Drużyna pierścienia" mimo całego swojego bogactwa formy i technicznych fajerwerków jest filmem niemalże niekinowym. Nie ma tu prostych postaci i prostych decyzji, a forma jest adresowana wyraźnie do dojrzalszego widza.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Ekranizacja twórczości Tolkiena była największym wyzwaniem w karierze Petera Jacksona. Facet znany... czytaj więcej
Gdy nieuchronnie zbliżał się dzień premiery "Władcy Pierścieni: Drużyny Pierścienia", fani twórczości... czytaj więcej
Fani kultowej powieści brytyjskiego pisarza długo czekali na przeniesienie jej na ekrany. Do 2001 roku,... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones